Moje Karkonosze
Moderatorzy: Borowice.pl, Gawe, Cieslak, wkarkonosze
- Sylwester
- Odznaka Duża Złota
- Posty: 664
- Rejestracja: ndz wrz 03, 2006 10:05 am
- Lokalizacja: Jelenia Góra
Hej wiara, a co myslicie o takim patrzeniu na Karkonosze. to relacja z jednej z moich ubiegłorocznych tras ...
Nie wszystko zdążyłem w głowie pozamykać - nie wszystko dało sie poukładać przed sobotnim wyjsciem w góry, lecz wyjsć musiałem, a co dalej to zobaczycie ... Zaczelismy z Karpacza w kierunku na Sowią Przełęcz, trudny był ten szlak - bo z ogromnym bagażem różnych spraw w głowie, było tak do miejsca gdzie wróżka spod Kruczych Skał pokazała mi inne dzikie "łupkowe" ostańce, >chod tu straceńcze< kusiła >chod zobaczymy czy dasz radę< głupie upiorne gadanie pomyslałem i ... uległem. Wlazłem na 10 metrową skałę, bardzo poerodowana, bardzo szpiczasta i ostra, bardzo niepewna ta scianka była ... /juz dawno nie dostałem takiego adrenalinowego kopa jak ten / zejsć ta samą drogą juz nie miałem odwagi ... jeszcze nie teraz ... po prostu zlazłem zboczem obok. Od tego momentu zgodnie z prawami chemii i fizyki wszystko sie zmieniło, zmienił się przede wszystkim swiat wokół ... szlak też sie zmienił, bo najpierw suchy, potem okraszony łatami sniegu, przemienił się w sliską scieżkę, a na grzbiecie w snieżno-lodową rynnę, by wyżej pokazać zęby kamieni spod wywianego sniegu. Gdy tak szlismy pod co chwila zmieniającym się z niebieskiego na białe niebem od Czarnej Kopy słyszeć się dały pojedyńcze nutki dziwnego grania, nikt najpierw nie wiedział co to za muzyka, szlismy tak /z Małgosią oczywiscie/ wsłuchani w płynące zewsząd dwięki, dziwne to były akordy - cos jakby wariat przypiął sie do harfy ... działo się to tak długo, aż przeszlismy na Czarny Grzbiet pod kopę Królowej Karkonoszy, bo tam kakofonia dwięków zmieniła sie w normalne granie - tam też okazało się co to za granie było - bo nieopacznie dalismy się wciągnąć w szalony taniec wiatru z chmurami, gdzie za salę balową posłużył wierzchołek nieżki, za parkiet kamienie wystające z przewianego sniegu, muzyką był huk przetaczających się mas powietrza, a wodzirejem oczywiscie Karkonosz siwobrody. Wytańcowalismy sie szalenie, aż tchu nie można było złapać /znacie na pewno to uczucie gdy wiatr tak mocno wieje, że nie można oddychać/ ja troche sie opierałem, ale Goskę wytargało i wyobracało okrutnie, nie mogła bidula utrzymać sie szlaku, ciągle odchodziła gdzies w kierunku na kocioł Łomniczki /zgodnie z kierunkiem wiania/ zabawne to było, ale tylko do momentu kiedy była blisko, bo potem to juz za rękę musiałem ja trzymać by mi całkiem żony nie porwało, szkoda by było tym bardziej, że ładna... To był jeden z bardziej wietrznych dni w moim życiu, dla Małgosi hehe najbardziej, było szalenie i wspaniale, a to wszystko co wywiało nam z głów zostanie w pamięci na długo. /paradoks ale prawdziwy/ Nie wiem z jaką prędkoscią wiało na nieżce, ale wiało wspaniale tym bardziej, że dzień był nie za zimny, okazało się przy okazji, że opłaciło sie zainwestować i w trekingową odzież i w sprzęt - wszystko to zdało egzamin. Ze nieżki przez ląski Dom uciekając przed zmrokiem zeszlismy do Karpacza - tu zasłużenie w bardzo/bardzo milutkim lokalu zjedlismy kolację i nareszcie troche odpoczęlismy- jeszcze jeden udany dzień, jeszcze jeden usmiech losu - pozdrawiam i zapraszam w Karkonosze
Nie wszystko zdążyłem w głowie pozamykać - nie wszystko dało sie poukładać przed sobotnim wyjsciem w góry, lecz wyjsć musiałem, a co dalej to zobaczycie ... Zaczelismy z Karpacza w kierunku na Sowią Przełęcz, trudny był ten szlak - bo z ogromnym bagażem różnych spraw w głowie, było tak do miejsca gdzie wróżka spod Kruczych Skał pokazała mi inne dzikie "łupkowe" ostańce, >chod tu straceńcze< kusiła >chod zobaczymy czy dasz radę< głupie upiorne gadanie pomyslałem i ... uległem. Wlazłem na 10 metrową skałę, bardzo poerodowana, bardzo szpiczasta i ostra, bardzo niepewna ta scianka była ... /juz dawno nie dostałem takiego adrenalinowego kopa jak ten / zejsć ta samą drogą juz nie miałem odwagi ... jeszcze nie teraz ... po prostu zlazłem zboczem obok. Od tego momentu zgodnie z prawami chemii i fizyki wszystko sie zmieniło, zmienił się przede wszystkim swiat wokół ... szlak też sie zmienił, bo najpierw suchy, potem okraszony łatami sniegu, przemienił się w sliską scieżkę, a na grzbiecie w snieżno-lodową rynnę, by wyżej pokazać zęby kamieni spod wywianego sniegu. Gdy tak szlismy pod co chwila zmieniającym się z niebieskiego na białe niebem od Czarnej Kopy słyszeć się dały pojedyńcze nutki dziwnego grania, nikt najpierw nie wiedział co to za muzyka, szlismy tak /z Małgosią oczywiscie/ wsłuchani w płynące zewsząd dwięki, dziwne to były akordy - cos jakby wariat przypiął sie do harfy ... działo się to tak długo, aż przeszlismy na Czarny Grzbiet pod kopę Królowej Karkonoszy, bo tam kakofonia dwięków zmieniła sie w normalne granie - tam też okazało się co to za granie było - bo nieopacznie dalismy się wciągnąć w szalony taniec wiatru z chmurami, gdzie za salę balową posłużył wierzchołek nieżki, za parkiet kamienie wystające z przewianego sniegu, muzyką był huk przetaczających się mas powietrza, a wodzirejem oczywiscie Karkonosz siwobrody. Wytańcowalismy sie szalenie, aż tchu nie można było złapać /znacie na pewno to uczucie gdy wiatr tak mocno wieje, że nie można oddychać/ ja troche sie opierałem, ale Goskę wytargało i wyobracało okrutnie, nie mogła bidula utrzymać sie szlaku, ciągle odchodziła gdzies w kierunku na kocioł Łomniczki /zgodnie z kierunkiem wiania/ zabawne to było, ale tylko do momentu kiedy była blisko, bo potem to juz za rękę musiałem ja trzymać by mi całkiem żony nie porwało, szkoda by było tym bardziej, że ładna... To był jeden z bardziej wietrznych dni w moim życiu, dla Małgosi hehe najbardziej, było szalenie i wspaniale, a to wszystko co wywiało nam z głów zostanie w pamięci na długo. /paradoks ale prawdziwy/ Nie wiem z jaką prędkoscią wiało na nieżce, ale wiało wspaniale tym bardziej, że dzień był nie za zimny, okazało się przy okazji, że opłaciło sie zainwestować i w trekingową odzież i w sprzęt - wszystko to zdało egzamin. Ze nieżki przez ląski Dom uciekając przed zmrokiem zeszlismy do Karpacza - tu zasłużenie w bardzo/bardzo milutkim lokalu zjedlismy kolację i nareszcie troche odpoczęlismy- jeszcze jeden udany dzień, jeszcze jeden usmiech losu - pozdrawiam i zapraszam w Karkonosze
- Sylwester
- Odznaka Duża Złota
- Posty: 664
- Rejestracja: ndz wrz 03, 2006 10:05 am
- Lokalizacja: Jelenia Góra
Jesli Ci się podobało - proszę oto następny fragment wspomnień z mojego swiata:
Wróciłem z magicznych miejsc, więc opowiem jak było ...
Dzień szary, wilgotny, nijaki - był taki do granicy lasu, bo powyżej Szklarskiej Poręby wszystko się zmieniło. Szarosć zmieniła się tajemnicze mgły, wilgoć kropelek mgieł zachęcająco obiecywała poznanie nieznanego swiata ukrytego za widmową zasłoną, a nijakosć poszła sobie gdzies sobie by przykleić się do pędzących małych szarych ludków.
Na szlaku cos ciągle szeptało mi do ucha bym szedł dalej, cos niewysłowienie zachęcało mnie bym nie oglądał się i oddał decyzji chwili, cos mamiło mnie słodką tajemnicą. Zachęty i obiecanki niczego nie dały, więc po szeptach przyszedł wiatr, a razem z nim deszcz, swiat spłynął lejącym się z niebios potokiem wody przetykanym płatkami sniegu, fala nawałnicy zmyła nas spod przekanika nad snieżnymi kotłami do schroniska Pod Łabskim Szczytem. Tu na miejscu wysuszony i przy winie zrozumiałem co działo się w górach ... to Królowa Zima wołała mnie do siebie, bym szedł dalej i nie schodził z grzbietu gór, to Ona mamiła mnie tajemniczo, a gdy nieczuły na zachęty odwróciłem się od Niej nasłała na mnie deszcz i wiatr, wyzłosciła się, wyszalała, wypłakała, a gdy ranek nastał zobaczyłem ją przez okno jak zasnęła na szlaku wokół schroniska gdzie spałem. Teraz trochę mi szkoda, ale Królowa niegu wie, że jest moją ulubienicą i niebawem pójdę specjalnie po to by poprzeglądać się w jej oczach.
Teraz podsumowanie: Zima Królowa - piękna i zimna dama swiadoma swego uroku zapomniała, że jestem tylko zwykłym facetem-górołazem więc obecne przy mnie bursztynowe oczy Małgosi bardziej mnie zauroczyły niż obiecane lodowe wspaniałosci, tym bardziej, że objęciach Zimnej Czarodziejki zmarznięty sopelek na nic by się nie przydał...
Wróciłem z magicznych miejsc, więc opowiem jak było ...
Dzień szary, wilgotny, nijaki - był taki do granicy lasu, bo powyżej Szklarskiej Poręby wszystko się zmieniło. Szarosć zmieniła się tajemnicze mgły, wilgoć kropelek mgieł zachęcająco obiecywała poznanie nieznanego swiata ukrytego za widmową zasłoną, a nijakosć poszła sobie gdzies sobie by przykleić się do pędzących małych szarych ludków.
Na szlaku cos ciągle szeptało mi do ucha bym szedł dalej, cos niewysłowienie zachęcało mnie bym nie oglądał się i oddał decyzji chwili, cos mamiło mnie słodką tajemnicą. Zachęty i obiecanki niczego nie dały, więc po szeptach przyszedł wiatr, a razem z nim deszcz, swiat spłynął lejącym się z niebios potokiem wody przetykanym płatkami sniegu, fala nawałnicy zmyła nas spod przekanika nad snieżnymi kotłami do schroniska Pod Łabskim Szczytem. Tu na miejscu wysuszony i przy winie zrozumiałem co działo się w górach ... to Królowa Zima wołała mnie do siebie, bym szedł dalej i nie schodził z grzbietu gór, to Ona mamiła mnie tajemniczo, a gdy nieczuły na zachęty odwróciłem się od Niej nasłała na mnie deszcz i wiatr, wyzłosciła się, wyszalała, wypłakała, a gdy ranek nastał zobaczyłem ją przez okno jak zasnęła na szlaku wokół schroniska gdzie spałem. Teraz trochę mi szkoda, ale Królowa niegu wie, że jest moją ulubienicą i niebawem pójdę specjalnie po to by poprzeglądać się w jej oczach.
Teraz podsumowanie: Zima Królowa - piękna i zimna dama swiadoma swego uroku zapomniała, że jestem tylko zwykłym facetem-górołazem więc obecne przy mnie bursztynowe oczy Małgosi bardziej mnie zauroczyły niż obiecane lodowe wspaniałosci, tym bardziej, że objęciach Zimnej Czarodziejki zmarznięty sopelek na nic by się nie przydał...
- Sylwester
- Odznaka Duża Złota
- Posty: 664
- Rejestracja: ndz wrz 03, 2006 10:05 am
- Lokalizacja: Jelenia Góra
Dzięki, a to poniżej to po imprezie sprzed 2 tygodni ...
Powrót w Karkonosze.
Wstałem raniutko i z bólem powiek w przeciwieństwe do Małgosi, która najnormalniej w swiecie cieszyła się i zaplanowaną imprezą i nowym dniem.
W planach mielismy nietypowy aczkolwiek uroczy szlak: Karpacz Biały Jar - Wilcza Poręba - Budniki - Skalny Stół - Sowia Przełęcz - Szeroki Most - Karpacz Bachus.
Dzień zapowiadał się słonecznie życzliwy, obiecywał dobry czas, a ja wierzyłem, że się stanie ...
W Karpaczu zwykły niedzielny poranek, trochę ludków, trochę kałuż, trochę wron, na przystanku czarny kot - ot styczniowy bezsnieżny wolny dzień.
Kot czarny, ale życzliwy, pomruczał, połasił się, dał sobie zrobić zdjęcie i ..... zaczarował swiat.
Czary zadziałały jeszcze przed Wilczą Porębą, bo czyż można nie ulec urokowi starych poniemieckich odrestaurowanych obecnie pensjonatów, albo nowych zbudowanych /o dziwo/ ze smakiem rezydencji.
Wszystko wokoło, bo i stare pokryte murszem przeszłosci i patyną czasu przydrożne kamienne słupy i nowe jakby cyzelowane ogrodzenia złożyły się w układankę, która poprowadziła lesnym duktem przez dorosły las w stronę Budnik.
Las niedawno targany orkanem nie uległ naturze, choć złożył w ofierze i ogromne buki i swierki strzeliste i choiny zielone ledwie kilkuletnie jeszcze, popadały drzewa życiem tętniące, potrzaskały umarłe suche słupy schorowanych pni.
Omijalismy gdzie się dało, a czasem przechodzilismy przez leżące drzewa, przykro trochę było ale i radosnie, bo ofiara oddana przyjęta została, a nawiedzony Cyryl odszedł i nie wróci.
W Budnikach miejscu gdzie straszą upiory przeszłosci krótki odpoczynek,
herbaty pół kubka,
swieża kromka chleba
i poszlismy dalej prosto na południe gdzie poziomice tęskniące w samotnosci prawie się stuliły, co w smiertelnych na szlaku wyciska pot z czoła,
a obietnica szczytu ciągle się oddala złamanymi drzewami tarasując przejscie.
Tu na tym podejsciu już o wiele chłodniej,
sniegiem przypruszone zeschłe trwawy trzeszczą,
gdzieniegdzie na bajorku lód zimny pozostał,
a w koronach drzewnych wiatr zaczął szelescić ...
z pierwa delikatnie,
potem mocniej zgoła,
by przed wyjsciem z lasu pokazać, że silny
i choć nie z Cyryla, to jednak mocarny
bo niebem przeganiał pierzaste bałwany.
Weszlismy na kamień na Kowarskim Grzbiecie
to miejsce już z dawna Skalnym Stołem zwie się,
tu w słońcu bezchmurnym pod błękitnym niebem
usłyszałem smiech dziki - smiałem się do siebie.
Radosnie tam było na szlaku bezludnym
delikatnym w porze zwykłej surowosci
a że wiatr nas potargał nic przecież nie szkodzi,
bo on ciepły życzliwie - mile czoła chłodził.
Na kamiennym stole co piętrzy nad lasem
pobylismy długo - dobrze nam tam było,
po czym usmiechnięci z oczami w promieniach
zeszlismy z obłoków - przeszlismy do cienia.
Jeszcze na przełęczy słońce się ukryło,
spiętrzyły się chmury, jakby się sciemniło.
Gdy schodzić zaczęlismy ku miastu z przełęczy
sniegiem sypnął Karkonosz, ale nie udręczył,
podmuchał po plecach, potargał czupryny
po czym zawstydzony odszedł do swej zimy.
Wracalismy z Sowiej Przełęczy wybielonym szlakiem, przy Szerokim Moscie pętla wyprawy się zamknęła i wrócilismy do Karpacza. Tu na miejscu kolacja, bo obiad na Sowiej Przełęczy z termosów mielismy i w porze zapalanych ciepłych swieteł w oknach wrócilismy do domu.
Wstałem raniutko i z bólem powiek w przeciwieństwe do Małgosi, która najnormalniej w swiecie cieszyła się i zaplanowaną imprezą i nowym dniem.
W planach mielismy nietypowy aczkolwiek uroczy szlak: Karpacz Biały Jar - Wilcza Poręba - Budniki - Skalny Stół - Sowia Przełęcz - Szeroki Most - Karpacz Bachus.
Dzień zapowiadał się słonecznie życzliwy, obiecywał dobry czas, a ja wierzyłem, że się stanie ...
W Karpaczu zwykły niedzielny poranek, trochę ludków, trochę kałuż, trochę wron, na przystanku czarny kot - ot styczniowy bezsnieżny wolny dzień.
Kot czarny, ale życzliwy, pomruczał, połasił się, dał sobie zrobić zdjęcie i ..... zaczarował swiat.
Czary zadziałały jeszcze przed Wilczą Porębą, bo czyż można nie ulec urokowi starych poniemieckich odrestaurowanych obecnie pensjonatów, albo nowych zbudowanych /o dziwo/ ze smakiem rezydencji.
Wszystko wokoło, bo i stare pokryte murszem przeszłosci i patyną czasu przydrożne kamienne słupy i nowe jakby cyzelowane ogrodzenia złożyły się w układankę, która poprowadziła lesnym duktem przez dorosły las w stronę Budnik.
Las niedawno targany orkanem nie uległ naturze, choć złożył w ofierze i ogromne buki i swierki strzeliste i choiny zielone ledwie kilkuletnie jeszcze, popadały drzewa życiem tętniące, potrzaskały umarłe suche słupy schorowanych pni.
Omijalismy gdzie się dało, a czasem przechodzilismy przez leżące drzewa, przykro trochę było ale i radosnie, bo ofiara oddana przyjęta została, a nawiedzony Cyryl odszedł i nie wróci.
W Budnikach miejscu gdzie straszą upiory przeszłosci krótki odpoczynek,
herbaty pół kubka,
swieża kromka chleba
i poszlismy dalej prosto na południe gdzie poziomice tęskniące w samotnosci prawie się stuliły, co w smiertelnych na szlaku wyciska pot z czoła,
a obietnica szczytu ciągle się oddala złamanymi drzewami tarasując przejscie.
Tu na tym podejsciu już o wiele chłodniej,
sniegiem przypruszone zeschłe trwawy trzeszczą,
gdzieniegdzie na bajorku lód zimny pozostał,
a w koronach drzewnych wiatr zaczął szelescić ...
z pierwa delikatnie,
potem mocniej zgoła,
by przed wyjsciem z lasu pokazać, że silny
i choć nie z Cyryla, to jednak mocarny
bo niebem przeganiał pierzaste bałwany.
Weszlismy na kamień na Kowarskim Grzbiecie
to miejsce już z dawna Skalnym Stołem zwie się,
tu w słońcu bezchmurnym pod błękitnym niebem
usłyszałem smiech dziki - smiałem się do siebie.
Radosnie tam było na szlaku bezludnym
delikatnym w porze zwykłej surowosci
a że wiatr nas potargał nic przecież nie szkodzi,
bo on ciepły życzliwie - mile czoła chłodził.
Na kamiennym stole co piętrzy nad lasem
pobylismy długo - dobrze nam tam było,
po czym usmiechnięci z oczami w promieniach
zeszlismy z obłoków - przeszlismy do cienia.
Jeszcze na przełęczy słońce się ukryło,
spiętrzyły się chmury, jakby się sciemniło.
Gdy schodzić zaczęlismy ku miastu z przełęczy
sniegiem sypnął Karkonosz, ale nie udręczył,
podmuchał po plecach, potargał czupryny
po czym zawstydzony odszedł do swej zimy.
Wracalismy z Sowiej Przełęczy wybielonym szlakiem, przy Szerokim Moscie pętla wyprawy się zamknęła i wrócilismy do Karpacza. Tu na miejscu kolacja, bo obiad na Sowiej Przełęczy z termosów mielismy i w porze zapalanych ciepłych swieteł w oknach wrócilismy do domu.
- Sylwester
- Odznaka Duża Złota
- Posty: 664
- Rejestracja: ndz wrz 03, 2006 10:05 am
- Lokalizacja: Jelenia Góra
Ranek zapowiadał pogodny dzień, między białymi obłoczkami wesoło swieciły złote promienie słońca, szlak dobry sucho-snieżny, wokół spokój i cisza, cóż więcej potrzeba do spełnienia - kobiety? była obok, szła usmiechnięta. Zostawilismy szare barwy miasta i pięlismy się wytrwale w kierunku zmarzniętego grzbietu, tu barwy zimy się zmieniły ze złocisto białych, na zimno lodowe - słońce skryło się za ogromną chmurą, która zajęła cały widnokrąg. Zaraz nadszedł potęgowany wysokoscią grani wiatr, temperatura spadła, wąsy mi zmarzły, poliki zczerwieniały, skuliłem się oczekując co stanie się dalej ... Zaczęło się niewinnie od sypania w oczy igiełkami sniegu, potem snieg stał się klejący i łapał nam nogi jakby chciał zatrzymać nas na tej przestrzeni, a gdy zrozumiałem, że słońce nie wróci -pokazały się upiory zmarzniętych postaci. Najpierw czarnoksiężnik w wielkim kapeluszu, potępiona postać -niczym upiór krwawy, w końcu koń w topieli co tak realistycznie skrzył się w upiornym swietle, że do teraz nie wiem czy on nie był żywy. Odeszlismy z tego miejsca, bo czas był po temu i znowu dopadły nas kolejne zmory - lecz to złuda była, nie igraszka mrozu, bo po prostu z kipieli snieżnej mgły wyszedł nam na spotkanie ląski Dom z ciepłym wnętrzem. Tam spotkalismy Tomka dotychczas wirtualnego, od teraz prawdziwego z krwi i kosci trapera co zakochał się w Borowicach i żywot tam spędza. Już we trójkę ruszylismy na zakrytą mgłą nieżkę i tu powitały nas złudne kształty kaplicy i spodki schroniska podwójnie nieziemskie, bo kształtem, a obecnie i realizmem nie do końca z tej ziemi pochodzącymi się wydały. Na górze kosmiczna cena za moje grzane piwo i zejscie sliską rynną szlaku. Do Białego Jaru rozmawiając zeszlismy bardzo sprawnie i szybko, gnalismy jak konie do wody, na kolację do fenomenalnego lokalu ,w którym kucharz podpisał pakt z diabłem, bo nikt bez czarów takich pyznosci przyrządzić nie zdoła, na miejscu w lokalu jadło przednie zakrapiane piwem, rozmowy jeszcze godzina, pożegnanie z Tomkiem i powrót do domu.
Zrobilismy w trochę trudnych warunkach w 7.5 godz. trasę od Wangu przez Polanę Bronka Czecha i skrajem Kotła Wielkiego Stawu do Spalonej Strażnicy, przez ląski Dom na nieżkę, powrót Białym Jarem, było nieziemsko i bardzo bardzo inaczej, ale dobrze, a to najważniejsze. Teraz zdjęcia /popatrzcie na konia - jest upiornie piękny/
S.
Zrobilismy w trochę trudnych warunkach w 7.5 godz. trasę od Wangu przez Polanę Bronka Czecha i skrajem Kotła Wielkiego Stawu do Spalonej Strażnicy, przez ląski Dom na nieżkę, powrót Białym Jarem, było nieziemsko i bardzo bardzo inaczej, ale dobrze, a to najważniejsze. Teraz zdjęcia /popatrzcie na konia - jest upiornie piękny/
S.
- Borowice.pl
- Administrator
- Posty: 1570
- Rejestracja: wt wrz 05, 2006 8:23 am
- Lokalizacja: Borowice
- Kontaktowanie:
- Sylwester
- Odznaka Duża Złota
- Posty: 664
- Rejestracja: ndz wrz 03, 2006 10:05 am
- Lokalizacja: Jelenia Góra
W sobotę wspominałem zeszłotygodniowe Tatry i strome zbocza, tęskniłem trochę za sniegiem tym bardziej, że nie mogłem ruszyć w Karkonosze. Czas mijał zegar tykał wspomnienia przelatywały przez głowę jak płatki sniegu w bezwietrzny dzień. Cóż zrobić myslałem – takie życie, że na przyjemnosci trzeba pracować, taka kolej rzeczy, że po zimie przychodzi wiosna, a styczniowy deszcz spada sniegiem. Sobota słoneczna, dzień ciepły – trochę nijaki, za to wcale nie zimowy i na pewno nie snieżny … cholera złosć mnie ogarniała na taką przewrotnosć losu, ja „badacz sniegu” cóż ja mogę zbadać w taką zimę – temperaturę zeschłego błota w dole po kałuży, czy wilgotnosć szeleszczących lisci pod drzewami w parku. Tak mi sobie mijała sobota i nigdzie miejsca nie mogłem dla siebie znaleć, aż do nocy, bo nocą – nocą nie spałem, dyżur jakis smieszny miałem i czekałem na rano. Rankiem powrót do domu, spakowanie plecaka, jeszcze kontrola czego Goska zapomniała zabrać do swojego i heja na południe – znaczy w Karkonosze. Zawsze jest tak, że gdy zaczynam imprezę, a jestem zmęczony po „normalnym” miejskim życiu, to na początku szlaku bardzo mi ciężko – ciężko kosci rozruszać, stan taki trwa czas jakis nim niepostrzeżenie minie. Tym razem miało być podobnie, ale nie było, bo im wyżej szlismy w kierunku Przełęczy Karkonoskiej – tym było chłodniej, a między drzewami zaczęły bielić się białe płachty sniegu. Niezadługo dalej, jakies pół godziny powyżej ostatnich przesieckich domów w miejscu gdzie krzyżują się drogi z Przesieki i Borowic było już całkiem biało i snieżnie, stanęlismy tam w oczekiwaniu na Tomka z Borowic /towarzysza z poprzedniej zakręconej wyprawy /. Niezadługo nadszedł onże i nawet nie sam, bo z Dorotą – prywatnie żoną, Julią i Michałem w głowach któ®ych aż dzwoniło od nauk przedmałżeńskich i Arturem, kto®y po górach jedzi rowerem /hmm/. Trochę postalismy, a że czas był własciwy ruszylismy w górę w przeciwieństwie do „młodych”, którym towarzystwo osób trzecich do niczego nie było własciwie potrzebne. Na podejsciu w kierunku przełęczy zapomniałem o tęsknocie za sniegiem i tatrzańskimi skosami, bo pod nogami i wokół i snieg był biały i skosów trochę – no normalnie znaczy było, tak normalnie zimowo i po mojemu – tak jak chciałbym by zawsze było wokół mnie. Z przełęczy zeszlismy do Erlebachowej Boudy na trochę żarła i pyszne piwo, po czym żegnając Dorotę i Artura rozpoczęlismy z Małgosią i Tomkiem normalnie snieżną wędrówkę karkonoskim grzbietem. Tu pewnie uznacie, że się kolejny raz powtarzam, niemniej jednak napiszę, że znów wiało jak cholera, snieg nie padał, temperatura była trochę powyżej zera, ale zamiatało igiełkami zmarzniętego sniegu i zasypanego szlaku, aż miło. Powyżej schroniska Odrodzenie intensywne podejscie na Mały Szyszak i tu dopiero zimowe karkonoskie wietrzysko pokazało nam, co potrafi, bo własciwie każde z nas przewróciło się od porywów szalonych w porywach wiatru. Było dobrze i nawet nie za zimno, bo zakutalismy się w to co mielismy na sobie i nic nam igiełki nie robiły, ja przetestowałem kominiarski rękaw – prezent od Fazika / sprawił się, będę go używał/ dobry patent, ma już miejsce u mnie w worze … szlismy sobie po betonowym sniegu pomiędzy oblepionymi szadzią głazami ku wierzchołkowi i powiem Wam warto było wyjsć z domu by przeżyć to wszystko, co na podejsciu zgotowała nam zima. Z wierzchołka ja duposlizgiem /pozostali schodząc normalnie/ pokonałem zbocze i dojechałem sobie na szlak prowadzący w kierunku Słonecznika, rozmawiać nie można było, bo wiatr wciskał słowa z powrotem w usta, ale po minach obojga /swoją czułem/ widziałem, że impreza spełnia oczekiwania. Za Słonecznikiem ukryci przed nawałnicą zjedlismy sobie obiad z termosu i rozpoczęlismy schodzenie w kierunku Polany. W międzyczasie jeszcze Pielgrzymy, lecz przyznam się szczerze nie miałem trochę siły /to chyba pierwszy raz/ by podejsć do sciany. Niżej już nie wiało, ale i słońce przestało pokazywać się w dziurach między chmurami, tym bardziej, że było już pónawo prawie, bo po 17.00. Na Polanie decyzja dotycząca trasy zejsciowej i zamiast w Karpaczu wylądowalismy na szlaku w kierunku Borowic, lecz nim tam zeszlismy dostalismy nagrodę w postaci spiewnych szumów pochodzących z kaskad lodowatej zimą, a zimnej latem Jodłówki – jednego z pięciu potoków doliny Borowic, bo w Borowicach normalka - urocza podgórska miejscowosć wypoczynkowa z klimatem, jakiego trudno doszukać się w tym regionie /jest wyjątek, ale o tym nie teraz/. Po dojsciu do Borowic między pamiętającymi czasy innej Europy domami Tomek poprowadził do swego miejsca na ziemi, miejsca gdzie zbiegają się wszystkie nici miejscowej historii, kamienie mówią o legendach i dawnych mieszkańcach tych ziem, wszystka przeszłosć się materializuje i nawet samochód ma imię Pani tego domu. Gospodyni faktycznie nie było, lecz niewirtualny gosciniec pysznie smakował i żurkiem /mniam/ i winem /mlask/. Posiedzielismy niezadługo, popatrzylismy jak historia zatacza krąg i wrócilismy z Małgosią do siebie obiecując Borowicom realny powrót w magiczne wrota czasu.
Zainteresowanych w imieniu Tomka zapraszam do www.borowice.pl, zdjęcia dopiero obrobię i wkleję, tymczasem literki i mam nadzieję, że nie zanudzam Was tymi karkonoskimi relacjami
Zainteresowanych w imieniu Tomka zapraszam do www.borowice.pl, zdjęcia dopiero obrobię i wkleję, tymczasem literki i mam nadzieję, że nie zanudzam Was tymi karkonoskimi relacjami
Wróć do „Relacje i planowane wyprawy w góry”
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 37 gości