No dobrze już, dobrze...
Się powiedziało „a” - to trzeba jakos dobrnąć do „ć”, czyli czas przenajwyższy zmierzać do finału mojego smęcenia.
Istotnie, „Pod Wesołym Misiem” chłonąłem nie tylko przecudnej urody widok na Słonecznik...
Zmysły jednakowoż prysły po odebraniu telefonicznej wiadomosci, że „rzut kołowy” pojawił się niebezpiecznie blisko (co jednak okazało się być fałszywym alarmem, albowiem towarzystwo sromotnie pobłądziło i na posesji przy ul. Przeskok 3 pojawiło się baaardzo pónym popołudniem).
Ale żeby już tak naprawdę do brzegu, to każdego dnia pobytu nie będę opisywał (chociaż pamiętam...) - i będę się streszczał.
Moje wczesniejsze obawy co do odbioru Przesieki i „Mimozy” przez resztę towarzystwa - zwłaszcza przez Xiężnę Małżonkę - okazały się szczęsliwie płonnemi: „achom” i „ochom” nie było końca.
Bo tak schludnie i czysto, bo wyrka takie wygodne („zobacz co tam jest napisane na metce tego materaca”), bo posciel mniamusna („prawie jak satynowa”), bo „takie powietrze”, bo „pierwszy raz na nowym miejscu spało mi się tak dobrze”, bo żarełko pychotowate, bo taka cisza i spokój, bo ptaszyska skoro swit tak słodko drą dzioby (pierwszej nocy nie byłem tym akurat zachwycony, potem – już przywykłszy), bo prawdziwy luz. I w końcu się okazało, że ten odlatający kawałek tynku – to była dobra wróżba.
Żegnając się z Gospodarzami, XM zapowiedziała, że „my tu jeszcze wrócimy” (na szczęscie nie w gwarze naszych zachodnich sąsiadów...
- i jak Ją od łaaadnych paru lat znam, to tak się niechybnie stanie.
Szczerze mówiąc – nie mogę się doczekać !!!
Do pisania!