zerocin pisze:Czy te przepisy przyniosły szkodę krajowi i naszej turystyce? Szczerze wątpię, a z pewnoscią są to oskarżenia bardzo mocno wyolbrzymione.
Nie sądzę, że Pana przekonam. Natomiast każdy z tu czytających ma głowę i potrafi sam ocenić. Oto cytat z blogu "Wolne przewodnictwo", gdzie mowa o destrukcyjnym wpływie przepisów na funkcjonowanie wolnego rynku usług turystycznych.
Przepisy o których piszę, są częscią ustawy uchwalonej przez koalicję SLD-PSL w 1997r. która zlikwidowała gwarantowaną przez ustawodawstwo rządu Rakowskiego i Wilczka wolnosć zawodu pilota/przewodnika, przywracając regulacje podobne do tych, jakie istniały przed 1989r. i wbudowane były w system kontroli totalitarnego państwa nad wszelką obywatelską aktywnoscią.
Za ich wprowadzeniem lobbowały srodowiska wywodzące się z dawnych PRL-owskich struktur, obawiające się konkurencji młodych duchem, prężnych firm i usługodawców, którzy rozpoczęli swoją przygodę z turystyką w warunkach wolnego rynku. Uchwalaniu nowego prawa towarzyszyła dezinformacja opinii publicznej. Wmawiano, że licencjonowanie jest europejską normą, powołując się na przykłady Wiednia, miast włoskich, krajów sródziemnomorskich, gdzie ogromny napływ turystów i paternalistyczne tradycje przyczyniły się do powstania gildii broniących dostępu do lukratywnego zawodu. Zatajano, że w większosci krajów zachodnioeuropejskich (m.in. Niemcy, Wlk Brytania) przewodnictwo i pilotaż są wolnym zawodem. Że - podobnie jak w dziesiątkach zawodów rzemieslniczych, artystycznych, dziennikarskich itp. ukończenie państwowych kursów nie jest obowiązkowe a zrzeszanie się, certyfikaty mają charakter dobrowolny i ostateczna wartosć zawodowa weryfikowana jest przez wolny rynek.
Rychło okazało się, że uchwalone przepisy są nieżyciowe, nie dostosowane do nowoczesnego rynku usług a próby ich rygorystycznego egzekwowania przynoszą szkodę turystyce, zmuszają firmy do ponoszenia niepotrzebnych kosztów, uwłaczających procedur (m.in. tzw. "wynajmowanie słupa") i psują wizerunek Polski. Służby mundurowe przeprowadzają kontrole interpretując prawo ad absurdum, żądają uprawnień od kogokolwiek, kto pracuje z turystami bąd sprawia takie wrażenie np. pokazując zabytki, i w razie ich braku - karze mandatami. Kontrole te nie są nigdy inicjowane przez rzekomo pokrzywdzonych turystów, ale zawsze przez sfrustrowanych członków zrzeszeń zawodowych, którzy otrzymują policyjne uprawnienia do zaczepiania niewinnych gosci w publicznych miejscach. W kwietniu 2007 głosnym echem odbiła się w mediach żenująca historia ukarania w Krakowie mandatem turystów z Włoch, za czytanie na głos książkowego przewodnika.
Kuriozalne drobiazgowe przepisy, żądające od każdego chcącego zajmować się w Polsce przewodnictwem turystów - wielomiesięcznych kursów i zdania państwowych egzaminów nie pozwalają błyskawicznie wcielać w życie nowych i swieżych inicjatyw biznesowych, niezbędnych dla rozwoju rynku. Ludzie z pomysłami, którzy znajdują klientów na swój nowy i ciekawy produkt zmuszeni są obchodzić prawo rejestrując swoje firmy jako "doradztwo osobiste" czy "grupa artystyczno-reklamowa" jak np. znana firma Crazyguides z Krakowa. W szczycie sezonu do obsługi licznych gosci nie można znaleć odpowiedniej liczby pilotów z uprawnieniami. Dotyka to szczególnie organizatorów nowatorskich form turystyki jak np. imprezy rowerowe czy wyprawy przyrodnicze. Praktyką stosowaną w krajach zachodnich jest zatrudnianie chętnych entuzjastów po kilkudniowym szkoleniu i praktyce w firmie touroperatora, które w zupełnosci wystarcza do opanowania rzemiosła. W Polsce jest to szansa na pracę dla młodych ludzi powracających z emigracji. Ich znajomosć języków, liberalnych obyczajów, otrzaskanie ze stylem pracy w sektorze usług na Zachodzie - są tu nieporównanie cenniejsze, niż godziny nudnych wykładów PRL-owskich działaczy. Ale cóż, za taką praktykę polska firma może być ukarana - np. na skutek donosu zawistnej konkurencji - mandatem, a teoretycznie i utratą koncesji, zrujnowaniem biznesu - dorobku całego życia. Nie wspominając o stratach z tytułu zmniejszenia przyjazdów do Polski, zerwania kontraktów itp.
I kolejny cytat o głupocie naszych przepisów i ich przyczynieniu się do zniszczenia turystyki szkolnej.
jestem nauczycielem, który nie mając uprawnień,
musi zabierać przewodnika na EKSTREMALNIE TRUDNY
SZCZYT- Turbacz... Podejscie z Nowego Targu
wymagałoby jeszcze opieki alpinistycznej, a wizyta
w schronisku grotołaza-przecież to taka nora....
SZCZYT-GŁUPOTY, tak zabito turystykę szkolną
=>
http://polskalokalna.pl/wiadomosci/malo ... ,,14203661I jeszcze jeden cytat o destrukcyjnym wpływie prawa na turystykę w regionie. Jest to nieco cyniczna, ale jakże trafna wypowied Jacka Musiała, wiceprezesa Karkonoskiej Organizacji Turystycznej "nieżka""
..brałem udział w takim sympozjum na temat prawa i wpływu prawa zarówno na polską turystykę jak i na turystykę czeską. Niestety, refleksja była bardzo smutna. My mamy doskonałe strategie, mamy doskonałe prawo. Czesi mają turystów i jest to powiedziałbym, rzecz zasadnicza. Jeżeli ci, którzy decydują o sprawach w państwie, ci, którzy ustalają przepisy, nie zrozumieją, że turystyka jest gałęzią niezwykle ważną i niezwykle potrzebną, dalej będziemy pisali wspaniałe opracowania, bo tych opracowań jest ogromnie dużo, te opracowania są nam bardzo potrzebne, ja naprawdę bardzo dziękuję...
Cała Polska smieje się z głupoty przepisów dotyczących turystyki w górach. Oto przykład satyrycznego tekstu na portalu "Polityki", który zacytowałem tu =>
http://www.forum.przesieka.pl/viewtopic.php?p=5172#5172 Oto najistotniejszy fragment.
Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe oraz Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze - cytomy w Dzienniku Polskim - od lat toczą beznadziejną walkę z kolejnymi rządami o zmianę rozporządzenia.
Całosć wraz z komentarzami jest tu =>
http://owczarek.blog.polityka.pl/?p=161